Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obróciłem się. Przedemną stał kapitan zmieniony do niepoznania. Oblicze jego przekształciło się. Oko błyszczące ciemnym ogniem kryło się pod brwią zmarszczoną, a ciało jego zdawało się zesztywniałe. Jego pięści zaciśnięte, głowa wtulona między ramiona, oznaczały gwałtowną nienawiść, widoczną z całej postaci. Stal nieruchomy; moja perspektywa wypadła mi z ręki i potoczyła się do jego nóg.
Czy to ja bylem mimowolnym powodem tej gniewnej demostracyi? Czyżby się zdawało temu niepojętemu człowiekowi, że odkryłem jakaś tajemnicę, której goście na Nautilusie nie powinni byli wiedzieć?
Ale nie! nie ja to byłem przedmiotem tej nienawiści kapitana, bo nie patrzył na mnie, a oko jego uporczywie zwrócone było na niezbadany przezemnie punkt widnokręgu.
Na koniec zapanował nad sobą kapitan Nemo: twarz jego tak niezmiernie przed chwilą zmieniona, przybrała zwykły spokój. Zwrócił do porucznika kilka wyrazów w mowie nieznajomej, a potem rzekł do mnie tonem prawie rozkazującym:
— Panie Aronnax, żądam abyś pan dotrzymał jednego z danych mi przyrzeczeń.
— O co idzie, kapitanie?
— Dasz się pan zamknąć ze swymi towarzyszami, dopóki nie uznam za stosowne uwolnić was.
— Masz pan prawo rozkazywać — odpowiedziałem patrząc mu prosto w oczy. — Ale chciałbym się pana o jedną rzecz zapytać.
— O nic, panie profesorze.
Nie było co rozprawiać po takiem powiedzeniu, tylko należało być posłusznym, bo wszelki opór byłby