Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lodyi bardzo wydatny charakter szkocki. Zapomniał o mojej obecności, a ja też nie miałem zamiaru rozpraszać jego marzeń.
Wyszedłem na pokład. Noc już zapadła, bo pod tą szerokością słońce nagle zachodzi, i nie pozostawia zmierzchu. Wyspa Gueuboroar przedstawiała się jak za mgłą — ale liczne ognie rozpalone na brzegu, wskazywały, że dzicy nie myśleli się oddalić.
Spędziłem w tej samotności kilka godzin, to myśląc o krajowcach — ale nie lękając się ich, jako przeniknięty tą samą co i kapitan pewnością bezpieczeństwa — to zapominając o nich w obec rozkosznej piękności nocy podzwrotnikowej. Wspomnienia moje pobiegły ku Francyi, w ślad za temi gwiazdami zodyaku, które zapewne przyświecają już jej od kilku godzin. Księżyc jaśniał w pośród konstellacyi na zenicie. I pomyślałem, że wierny ten ziemi towarzysz powróci znów jutro na to samo miejsce, by podnieść wody morza i wyrwać Nautilusa z jego koralowego łożyska. Widząc że na pociemniałych falach wszystko jest spokojne, równie jak pod drzewami na wyspie, udałem się około północy do mej kajuty, i zasnąłem spokojnie.
Noc minęła bez wypadku. Widocznie Papuanie trworzyli się samym widokiem potworu osiadłego w zatoce — bo gdyby nie to, mogliby łatwo dostać się do wnętrza Nautilusa, którego pomost nie był zamknięty. O szóstej rano dnia 8-go stycznia, wyszedłem na pokład; ranek się rozjaśniał, i wkrótce dostrzegłem wyspę w pośród mgły podnoszącej się — naprzód pobrzeże a potem i szczyty.