Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nieszczęście. — rzekłem.
— Nie — odpowiedział — wypadek.
— Ale wypadek — odparłem — który może pana zniewolić do powrotu na ziemię, od której tak stronisz.
Kapitan Nemo spojrzał na mnie z szczególniejszym wyrazem, i poruszył głową. Było to wyraźnem oświadczeniem, że nic go nie zmusi postawić kiedykolwiek stopę na lądzie. Potem rzekł:
— Zresztą panie Aronnax, Nautilus nie jest zgubiony. Będzie on jeszcze pana unosił pośród dziwów oceanu. Nasza podróż dopiero się zaczęła, i nie chciałbym pozbawić się tak prędko zaszczytu pańskiego towarzystwa.
— Jednakże kapitanie Nemo — odpowiedziałem pomijając ten szyderski zwrot jego mowy — Nautilus osiadł w chwili pełnego morza. Przypływ i odpływ na oceanie Spokojnym bywa slaby, i jeżeli nie potrafisz pan zrobić Nautilusa lżejszym, co zdaje mi się niepodobnem, nie widzę jakim sposobem zdoła się podnieść.
— Przypływ na oceanie Spokojnym jest slaby; masz pan zupełną słuszność, panie profesorze — odpowiedział kapitan Nemo. — Ale w cieśninie Torreadzkiej, natrafia się jeszcze półtora metra różnicy między wysokim a nizkim poziomem morza. Mamy dziś czwarty stycznia, a za pięć dni nadchodzi pełnia księżyca. Otóż byłbym bardzo zdziwiony, gdyby ten uprzejmy statelita nie podniósł dostatecznie massy wód, i nie wyświadczył mi przysługi, którą jemu samemu tylko radbym zawdzięczać.
To rzekłszy, kapitan Nemo odszedł z swym porucznikiem wewnątrz Nautilusa. Statek nie ruszał się,