Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dalibóg — odrzekł Conseil — nie wiem co panu powiedzieć. To pewna że widujemy ciekawe rzeczy, i że od dwóch miesięcy nie mieliśmy czasu się nudzić. Ostatnia osobliwość jest zawsze najgodniejsza podziwu, i jeżeli ten postępowy stosunek dłużej potrwa, to nie wiem doprawdy na czem się to skończy! Zdaniem mojem, nie znajdziemy nigdy podobnej sposobności.
— Nigdy, Conseilu.
— Prócz tego, pan Nemo, który zupełnie usprawiedliwia swoje łacińskie nazwisko, nie więcej nam zawadza, jak gdyby go wcale nie było.
— To prawda, Conseilu.
— Myślę tedy, z przeproszeniem pańskiem, że dobrym rokiem byłby rok, coby nam pozwolił wszystko zobaczyć.
— Wszystko zobaczyć, Coneilu? Możeby to było trochę za długo. Ale co też Ned-Land o tem myśli?
— Ned-Land myśli wręcz przeciwnie niż ja — odpowiedział Conseil. Jestto umysł pozytywny i wymagający żołądek. Patrzeć na ryby i jeść ciągle same ryby — to zamało dla niego. Brak wina, chleba, mięsa, nie do smaku godnemu Saksonowi, nawykłemu do beefsteków, którego whisky i jałowcówka w miarę użyte, wcale nie straszą.
— Co do mnie, Conseilu, to mi to wcale nie robi przykrości, i zupełnie godzę się z tutejsza kuchnią.
— I ja tak samo — odpowiedział Conseil — to też równie radbym tu zostać, jak jegomść Ned-Land pragnąłby drapnąć. Zatem jeżeli zaczęty rok będzie zły dla mnie, to będzie dobry dla niego — i na odwrót. Wreszcie życzę panu tego, co może mu sprawić przyjemność i koniec.