Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ani jedna trawka wyścielająca dno, ani jedna z gałązek sterczących na drzewkach, nie leżała, nie zginała się, nie rozciągała się według płaszczyzny poziomej. Wszystkie wystrzeliwały ku powierzchni oceanu. Najcieńsze włókienka sterczały prosto, niby druty żelazne. Fukusy i pnące rośliny, rozrastały się wyprężone i prostopadle, odpowiednio do gęstości żywiołu z którego powstały. Roślinność ta zwykle nieruchoma, odchylona ręką, powracała natychmiast do pierwotnego położenia. Było to prawdziwe królestwo prostopadłości.
Wkrótce przywykłem do tego dziwnego układu i do względnej otaczającej nas ciemności. Grunt w lesie zasiany był ostremi głazami, które trudno było omijać.
Flora podmorska wydała mi się dość kompletną a nawet bogatszą od znajdującej się w strefach północnych lub zwrotnikowych, gdzie jej twory nie są, tak liczne. Mięszałem z początku mimowolnie dwa królestwa: zwierzokrzewy z wodnemi porostami, zwierzęta z roślinami. Któż zresztą nie byłby się omylił? Fauna i flora, tak blizko się stykają w tym podmorskim świecie! Uważałem że te wszystkie twory królestwa roślinnego, trzymały się gruntu nader powierzchownie. Pozbawione korzeni, obojętnie się zachowując względem ciał stałych, piasku, muszli, lub kamieni które je podtrzymują — rośliny podmorskie potrzebują od tych ciał tylko punktu podpory, nie zaś warunków żywotności, zasadę istnienia mając w wodzie która je odżywia. Większa część roślin wypuszcza zamiast liści płatki fantastycznych kształtów, zabarwionych pewną okre-