Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

białawe i ciągłe światło. Opatrzony tak, oddycham i widzę.
— Kapitanie Nemo, wszelkie moje za rzuty zbijasz tak przekonywającemi odpowiedziami, że nie śmiem już powątpiewać. Jednakże, jeżeli zmuszony jestem zgodzić się na przyrządy Rouquayrola i Ruhmkorffa, niech mi wolno będzie zrobić pewne zastrzeżenie co do strzelby, w którą mnie masz uzbroić.
— Ależ to nie jest broń palna — odpowiedział kapitan.
— A więc wiatrówka?
— Naturalnie. Jakże pan chcesz bym robił proch na mym pokładzie, nie mając ani saletry ani siarki, ani węgla.
— Zresztą, dodałem — żeby strzelać skutecznie pod woda, w tym żywiole ośmset pięćdziesiąt pięć razy ściśliwszym od powietrza, trzebaby pokonać znaczny opór.
— Toby jeszcze nie przeszkadzało. Jest pewien rodzaj luf, udoskonalonych po Fultonie przez Anglików: Filipa, Coles’a i Burley’a, Francuza Furcy i Włocha Landi, z szczególnym systemem zamkowym, z których można strzelać w takich warunkach. Ale, powtarzam panu, nie mając prochu. zastąpiłem go powietrzem pod wysokiem ciśnieniem, którego dostarczają mi obficie pompy Nautilusa.
— Powietrze to musi się prędko zużywać.
— W istocie, ale czyż nie mam mego przyrządu Rouquayrola, który w potrzebie może mi go dostarczyć. Dość na to osobnej rurki. Zresztą panie Aronnax, sam się przekonasz, że na podmorskich łowach nie wiele wychodzi kul i powietrza.