Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziki mógłby dać sobie to prawo — odpowiedziałem — ale nie człowiek ucywilizowany.
— Panie profesorze — żywo odpowiedział dowódzca — ja nie jestem tem, co pan nazywasz człowiekiem ucywilizowanym! Zerwałem ze społeczeństwem z przyczyn, które roztrząsać ja sam tylko mam prawo. Nie podlegam więc społecznym przepisom, i proszę pana nigdy się na nie w mojej obecności nie powoływać.
Było to wypowiedziane bardzo dobitnie. Gniew i pogarda paliły się w oczach nieznajomego; w życiu tego człowieka straszną dopatrywałem przeszłość. Nietylko usunął się z pod praw ludzkich, ale jeszcze uczynił się niezależnym, wolnym w najściślejszem znaczeniu tego wyrazu, niedosięgniętym. Kto śmiałby ścigać go w głębie morskie, skoro na ich powierzchni żartował sobie z usiłowań przeciw niemu wywieranych? Jaki okręt oparłby się uderzeniu tego monitora podmorskiego? Jakiej grubości pancernik wytrzymałby uderzenie ostrogi jego statku. Nikt z ludzi nie mógł od niego żądać rachunku ze spraw jego. Bóg tylko, jeśli wierzył w niego — sumienie tylko jeśli je miał, jedynemi, którymby mógł uledz, sędziami jego być mogli.
Takie uwagi szybko przebiegły mój umysł, a nieznajomy tymczasem milczał zamyślony, jakby zamknięty w sobie. Patrzałem na niego z przestrachem i podziwieniem, tym samym zapewne wzrokiem jakim Edyp na Sfinksa spoglądał.
Po dość długiem milczeniu, dowódzca znowu mówić zaczął:
— Wahałem się więc — ale pomyślałem, że interes mój da się pogodzić z tą litością przyrodzoną, do jakiej