Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A w każdym razie — dodał Conseil — lepiej pozostać w środku, niż z wierzchu lub pod spodem.
— Wyrzuciwszy naprzód strażników i kluczników — dodał Ned-Land.
— Jakto Ned, więc myślisz na seryo o opanowaniu tego statku?
— Bardzo na seryo — odpowiedział Kanadyjczyk.
— To być nie może.
— Dlaczego nie? Możemy się przecie doczekać jakiejś przyjaznej sposobności i skorzystać, z niej. Jeśli ich tu niema więcej jak dwudziestu ludzi, to sądzę że się ich nie zlękną dwaj Francuzi i jeden Kanadyjczyk.
Pomyślałem sobie, że lepiej będzie przyjąć, propozycyę oszczepnika, aniżeli się nad nią zastanawiać; dlatego też odpowiedziałem:
— Czekajmy wypadków, mości Ned-Land, a zobaczymy; tymczasem błagam cię, powstrzymaj twą niecierpliwość. Tu działać można tylko podstępem, a więc oględnie i chłodno. Daj mi słowo, że cokolwiek bądź zajdzie, nie będziesz się gniewać.
— Daję słowo, panie profesorze — odpowiedział Ned-Land, acz tonem nie bardzo upewniającym. — Ani jeden gwałtowny wyraz nie wyjdzie z ust moich; nie zdradzę się żadnym gestem, choćby nawet służba stołowa nie szła z pożądana dla umie regularnością.
— Mam więc twoje słowo — rzekłem do Kanadyjczyka.
Rozmowa umilkła, a każdy z nas rozważał położenie sam z sobą. Przyznam się że co do mnie, pomimo zapewnień oszczepnika, nie łudziłem się bynajmniej i nie spodziewałem się tych szans przyjaznych, jakie się jego myśli nastręczały. Statek podmorski tak wybor-