Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakieś wrzenie, i masa poruszać się zaczęła. Zaledwie mieliśmy czas przesunąć się na część jego przednią, wystająca nad wodę na ośmdziesiąt może centymetrów. Na szczęście, szybkość jego nie była zbyt wielka.
— Dopóki płynie horyzontalnie, mruczał Ned-Land, nie mam nic przeciwko temu; ale jak mu przyjdzie ochota zanurzać się, to i dwóch dolarów nie dałbym za mą skórę!
I to byłoby za wiele!
Było więc rzeczą, niezbędną, porozumienie się z istotami zamkniętemi w tej maszynie. Szukałem po wierzchu jakiegoś otworu, jakiej ścianki, lub jakiegoś mechanizmu — lecz nic znaleźć nie mogłem. Nity wiążące z sobą blachy, doskonale były zaciśnięte.
Przytem i księżyc skrył się już za chmury, a więc zostaliśmy pogrążeni w ciemności. Trzeba było czekać dnia, aby wynaleźć środek przeniknienia do wnętrza tego statku podmorskiego.
Tak więc ocalenie nasze zależało jedynie od kaprysu, tajemniczych sterników kierujących tym przyrządem, który gdyby się zanurzył, zginęlibyśmy bez ratunku. Jeśli ten wypadek nie zajdzie, to ani wątpiłem że wejdziemy z nimi w stosunki. Bo i w rzeczy samej, jeśli sobie sami nie wytwarzali powietrza, to musieli od czasu do czasu powracać na powierzchnię oceanu dla odświeżenia go i łatwiejszego oddychania — co musi się dziać za pomocą jakiegoś otworu, któryby wnętrze statku łączył z atmosfera.
Co zaś do nadziei ocalenia nas przez kapitana Farragut’a, tej wypadło wyrzec się zupełnie. Płynęliśmy na zachód, a szybkość nasza względnie bardzo niewielka, wynosić mogła dwanaście mil na godzinę.