Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od was, zaraz prawie zdołałem się dostać na wysepkę pływającą.
— Wysepkę?
— Albo raczej na waszego narwala olbrzymiego.
— Nie rozumiem cię, Ned.
— Zaraz też zrozumiałem czemu mój oszczep nie mógł w nim ugrzęźć, i zsunął się po jego skórze.
— Dlaczegóż, Ned, dlaczego?
— Oto dlatego, panie profesorze, że ta bestya ukuta jest z blach stalowych.
Muszę tu zebrać moje zmysły i odświeżyć wspomnienia, policzyć się z memi wrażeniami.
Ostatnie wyrazy Kanadyjczyka sprawiły nagłą w moim mózgu zmianę. Siedziałem na zwierzęciu czy też przedmiocie nawpół zanurzonym w wodzie, który nam służył za schronienie; czułem go pod memi stopami. Było to w rzeczy samej ciało twarde, nieprzeniknione, a bynajmniej nie owa substancya miękka, z jakich się składa ciało wielkich morskich zwierząt ssących.
Lecz to ciało twarde mogło być koścista skorupą zwierząt przedpotopowych — i w takim razie miałbym słuszność mieszcząc potwora między płazami ziemnowodnemi, jak żółwie i aligatory.
Otóż nie! Czarniawy grzbiet na którym siedziałem, był ślizki, gładki, nie chropowaty; za dotknięciem wydawał dźwięk metaliczny, jakby — rzecz trudna do wiary — zrobiony był z blachy stalowej.
Nie było żadnej wątpliwości, że zwierzę, potwór, zjawisko przyrodzone, które tak intrygowało cały świat uczony, rozpalało wyobraźnię i niepokój budziło w sercach marynarzy obu półkul ziemskich — było zja-