Przejdź do zawartości

Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Warstwy powietrza pomięszanego z gazem wybuchającym nie zostały naruszone.
Krzyk straszny rozległ się z łódki. Był to ostatni jęk starego Silfaxa.
W chwili, gdy Jakób Ryan dosięgał łodzi dłonią, starzec widząc, że mu zemsta z rąk się wymyka, rzucił się w fale jeziora.
— Ratujcie go! ratujcie! — zawołała Nella rozdzierającym głosem.
Henryk ją usłyszał; rzucił się w pław, dosięgnął Jakóba i kilkakrotnie dał nurka.
Ale wszystkie usiłowania były daremne.
Wody jeziora Malkolm nie oddały swej zdobyczy. Zwarły się na zawsze nad starym Silfaxem....