Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Walter Scott byłby niezawodnie na ten widok w rozpaczy, gdyby jeszcze był przy życiu.
Wogóle wypadek nie został wytłómaczony i James Starr, Szymon oraz Henryk zapytywali sami siebie, czy nagłe zapadnięcie jeziora nie należy przypisać jakiej nowej, niewidzialnej złośliwości. Podejrzenie wkradło się znowuż do ich umysłów. Czyż ten zły genjusz zamierza ponownie rozpocząć swoje wycieczki przeciw pracującym w kopalni?
W kilka dni potem, James Starr rozmawiał o tem na folwarku ze starym nadsztygarem i jego synem.
— Wiecie co, Szymonie, — rzekł do nich, — mam jakieś przeczucie, że ten wypadek z jeziorem należy do kategorji zjawisk, których powodu, jak dotąd, napróżno szukamy.
— I ja tak myślę, — odpowiedział Szymon, — Ale na miłość Boską, panie James, nie rozgłaszajmy naszych przypuszczeń i działajmy ostrożnie, jeżeli chcemy wykryć prawdę.
— Oh! — zawołał inżynier, — wiem z góry, jaki będzie skutek naszych poszukiwań.
— Jakiż to, panie?
— Znajdziemy dowody zbrodni, ale nie znajdziemy winowajcy.
— A jednak on istnieje! — zawołał Szymon Ford. Gdzież się ukrywa? Jeden jedyny człowiek,