Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dolna część szybu musiała się łączyć z jakiem przejściem do niższego piętra kopalni.
Sznur spuszczał się ciągle. Coraz wieksza ciemność. Cisza panowała również. Jeżeli jaka istota żyjąca schroniła się w tej tajemniczej i głębokiej przepaści, nie była teraz na miejscu, gdyż żadne poruszenie nie zdradzało jej obecności.
Henryk, w miarę spuszczania, stawał się bardziej ostrożnym, wyciągnął nóż z pochwy i trzymał go w prawej ręce.
Na głębokości stu osiemdziesięciu stóp, uczuł grunt pod nogami, a sznur otaczający go, przestał się rozwijać.
Henryk odetchnął na chwilę. Jedna obawa, którą żywił, okazała się płonną, a bał się mianowicie, by sznura nad nim nie przecięto. Co prawda nie zauważył żadnej szpary ani otworu w ścianach, któreby chronić mogły jakąkolwiek istotę.
Dolny otwór szybu był bardzo wązki.
Henryk, odpiąwszy lampkę od pasa, oglądał grunt pod nogami. Nie omylił się w przypuszczeniach.
Wąskie przejście zapuszczało się do dolnego piętra pokładu. Trzeba było się schylić, żeby weń wejść i pełzać na rękach. Henryk chciał się do-