Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chciała nam bronić dostępu. Była tam!.. Przeczucie mi powiada, że jest jeszcze, i kto wie, czy nie gotuje nam straszniejszego pocisku. A zatem Jakóbie, chociażbym miał życiem przypłacić, odkryję ją!...
Henryk wypowiedział to wszystko z takiem przekonaniem, że zachwiał wątpliwości swego towarzysza. Jakób uwierzył, że Henryk miał słuszność przynajmniej co do przeszłości. Czy fakty te nadzwyczajne miały przyczynę naturalną czy nadnaturalną, nie mniej pewną było rzeczą, że istniały.
Dzielny chłopiec nie mógł się wyrzec swoich poglądów co do tej sprawy. Ale pojmując, że Henryk nie uwierzy nigdy w istnienie jakiegoś tajemiczego geniusza, zwrócił się do wypadku, który zdawał się niezgodnym z uczuciem złośliwości, skierowanej przeciw rodzinie Fordów.
— Dobrze więc Henryku — rzekł — jeżeli ci muszę przyznać słuszność, co do pewnych punktów, czyż ci nie przychodzi na myśl, że jakaś dobroczynna wróżka, przynosząc wam chleb i wodę, mogła was wybawić od...
— Ależ Jakóbie — przerwał Henryk — ta dobroduszna wróżka musi istnieć tak samo, jak i wyżej wspomniany złoczyńca i obojga ich szukać będę w najgłębszych otchłaniach kopalni.