Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy te ogniki nie wybuchają? — zapytał żywo inżynier.
— Owszem, małe częściowe wybuchy — rzekł Szymon Ford takie, jakie sam sprowadzałem, gdy chciałem się przekonać o obecności gazu. Przypomina pan sobie w jaki sposób starano się uprzedzić wybuchy dawniej w kopalniach zanim nasz dobry genjusz, Humphry Davy — nię wynalazł lampki bezpieczeństwa?
— Przypominam sobie — odpowiedział James Starr. — Chcecie mówić o „pokutniku”. Ale nigdy go nie widziałem pełniącego swoich obowiązków.
— W istocie, panie James, pan jest jeszcze za młody, pomimo pięćdziesięciu pięciu lat swoich, nie mogłeś tego widzieć. Ale ja o dziesięć lat starszy od pana widziałem jeszcze ostatniego pokutnika w kopalni. Nazywam go tak, gdyż nosił długą suknię mnicha na sobie. Prawdziwe jego miano było „fireman”, człowiek ognia. W tych czasach nie znano innego sposobu niszczenia szkodliwego gazu, jak tylko zapalając go częściowo, zanim się mógł nagromadzić w większej ilości pod sklepieniem galerji, jako nadzwyczaj lekki. Dlatego też pokutnik z maską na twarzy, z kapturem grubym na głowie, z korpusem ściśniętym w gruby ostry habit, czołga