Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale na szczęście zwierzęta, zajęte sobą i swem bezpieczeństwem nie odkryły kryjówki naszych podróżnych. Przechodziły mimo śniegowego domku, nie zauważywszy ani psów, ani ludzi.
Ostatnia noc, z 25 na 26 maja była najokropniejsza.
Gwałtowność huraganu była tak straszliwa, że obawiano się słusznie obalenia się lodowców. Słyszano trzask ciągły i widziano drżenie olbrzymich głazów lodowych.
Śmierć okrutna czyhała na podróżnych, otoczonych przez niebotyczne lody.
Pod koniec jednak nocy burza ucichła wskutek silniejszego niż zwykle mrozu, który, jakby ściął powietrze i wicher powstrzymał.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca wlały w dusze zatrwożonych nadzieję.
Ziemia stała się gładszą i podatniejszą do dalszej podróży, wyjaśniło się niebo i w duszy wszystkich stało się i weselej i jaśniej. Hobson dał znak do wyjazdu i puszczono się w dalszą drogę z pośpiechem.
Zamiast kierować się prosto na północ, skierowano się na zachód.
Chciano dotrzeć do portu „Zażyłość”, zbudowanego na końcu jeziora Wielkiego Niedźwiedzia.
Pędzono tak szybko, że 30 maja przybyto do portu.
Port „Zażyłość”, leżący nad rzeką Mackenzie, był miejscem najbardziej wysuniętem na północ i miał łatwą komunikację z fortem Franklina na południu.
Składał się on z budynku dla oficerów, dla żołnierzy, z olbrzymich składów na futra. Wszystko to zbudowane było z drzewa i otoczone murem. Kapitan, będący tam dowódcą, był właśnie nieobecny, gdyż wyruszył