Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niedostrzegalne dla statków, żeglujących głównem korytem rzeki, a nawet i dla oka, któreby z wysokiego wybrzeża chciało przebić zieloną gąszcz.
Celem ich było zwiedzić tego dnia przystanie i najbardziej ukryte dopływy, jakie w hrabstwach Duval i Putnam zasilają Saint-John.
Aż do wioski Mandaryna, rzeka wygląda prawie jak bagno. Gdy morze wezbrane, woda zalewa te niezmiernie niskie wybrzeża, które wtenczas dopiero wyłaniają się, gdy Saint-John powraca do zwykłego poziomu. Ale prawy brzeg jest nieco wyższy, a pola kukurydzowe wolne od perjodycznych zalewów, któreby udaremniały wszelką uprawę. Możnaby nawet nazwać wzgórzem to miejsce, uwieńczone garstką domów i zakończone przylądkiem, wysuniętym aż na środek kanału. W dali, znaczna ilość wysp zajmuje węższe już koryto rzeki. Rozdzielone na trzy ramiona wody, odbijające białawe kity wspaniałych magnolij, wraz z odpływem lub z przypływem podnoszą się albo opadają, z czego obsługa przewozu może korzystać dwa razy na dobę.
Gilbert i Mars, dostawszy się na zachodnie ramię, przeglądali najmniejsze przestwory wybrzeża, dopóki nie odkryli pod konorami drzew tulipanowych ujścia dopływu, którego krętem korytem udało im się dotrzeć do wnętrza. Tam nie było już widać rozległych trzęsawisk dolnej rzeki, lecz same tylko doliny, w których jeżyły się paprocie drzewiaste i widłaki, pomieszane z girlandami lian, napełniając powietrze mocnemi zapachami.