Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 20 —

Lango, z oczyma szeroko otwartemi, w których malował się wyraz ciekawości, słuchał tej rozmowy. Widać było, że gdyby Maks Huber chciał się zapuścić w ten las tajemniczy, chłopiec bez trwogi i wahania udałby się za nim.
— A więc, Urdaksie, nie mamy zamiaru przedostawać się przez ten las, aby dotrzeć do wybrzeży Ubangi?...
— Ależ nie mamy, nie mamy — odparł Portugalczyk — moglibyśmy się narazić na to, żebyśmy się z niego nigdy nie wydostali.
— No, jeśli tak, mój kochany Maksie, to chodźmy spać. We śnie pozwalam ci badać tajemnice wnętrza tego lasu i przedzierać się przez nieprzebyte gęstwiny, ale tylko we śnie, bo na jawie jest to rzeczą niebezpieczną.
— Dobrze, Janie, możesz się śmiać ze mnie dowoli. Ale pamiętam, co powiedział jeden z naszych poetów, tylko doprawdy nie pamiętam który: «Szperać w krainach nieznanych, jest to znajdować zawsze coś nowego.»
— Doprawdy, Maksie? A jakiż jest drugi wiersz odpowiadający pierwszemu?
Zapomniałem go.
— Zapomnij więc i o pierwszym i chodźmy spać.
Była to bardzo rozsądna rada; obydwaj przyjaciele zastosowali się do niej niezwłocznie. Przyzwyczajeni byli sypiać pod gołym niebem, to też woleli przepędzić tę noc pod drzewami, gdzie było chłodniej, niż we wnętrzu wozu.