Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 168 —

tu Maksa i Jana do małpiego mięsa, z głodu i toby już jedli, ale jak jeść mięso surowe? Toż nie mieli czym rozniecić ognia.
Zwierzę szybko zbliżało się i spostrzegszy trzech ludzi, nie okazało najlżejszego zdziwienia. Szlo tak, jak człowiek, na tylnych łapach i zatrzymało się o kilka kroków przed niemi.
Można sobie wyobrazić zdumienie Jana i Maksa, gdy w tym stworzeniu poznali istotę, którą ocalił Langa.
— To on... to on! — szepnął Jan.
— Tak, to on — potwierdził Maks.
— Jeżeli ten mały jest, to i Langa może się tu znajdzie.
— Czy nie jesteście jednak w błędzie? — zapytał Kamis.
— O, nie! odparł Cort. — Zresztą wkrótce przekonamy się o tym.
Wyjął z kieszeni medalik zdjęty z szyi malca i trzymając za dwa końce sznureczka, zaczął nim bujać, jak się czyni z przedmiotem, na który chcemy zwrócić uwagę dziecka.
Skoro tylko malec dostrzegł ten przedmiot, przysunął się jednym skokiem do Kamisa. Widocznie odzyskał zdrowie i sprężystość ruchów przez te trzy dni, które upłynęły od rozbicia się tratwy. Przybiegł do Corta z widocznym zamiarem odebrania swej własności.
Kamis chwycił go w przejściu, i wtedy z ust malca wyrwał się nie wyraz „ngora,“ lecz wyraźnie wypowiedziane następujące słowa: