Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 166 —

bombaksy o korzeniach olbrzymich i wyniosłych wierzchołkach, baobaby, których pień ma kształt dyni i dwadzieścia lub trzydzieści metrów obwodu, a wierzchołek zakończony jest olbrzymim pękiem spadających ku dołowi gałęzi, dalej wznosiły się drzewa palmowe, zwane „deleb,“ o pniach garbatych; drzewa serowe, których pień, wewnątrz pusty, tworzy spore przedziały, tak duże, że w każdym z tych przedziałów może się pomieścić człowiek; drzewa mahoniowe, z których każde mogło dostarczyć kłody, mającej średnicy przeszło metr, (krajowcy wyrabiają łódki z jednej takiej sztuki). Dalej rosły drzewa smocze olbrzymich rozmiarów i bahinie, które pod inną szerokością gieograficzną są tylko krzewami, a tu dorastają znacznej wielkości. Można sobie wyobrazić, jak daleko takie drzewa rozrzucają swoje konary!
Upłynęła może godzina, podczas której Kamis ciągle upatrywał opiekuńczego światła, wprawdzie miał to przekonanie, że idąc za tym światłem, dąży na wschód, to jest w stronę przeciwną rzeki Ubangi, ale cóż miał czynić?
— Dokąd nas zaprowadziło to tajemnicze światło? — zapytywał się w duchu. — Teraz światło znikło, cóż więc zrobimy?.. Czy mamy iść dalej, czy zostać? Ale co jeść będziemy?
— Musimy jednakże iść dalej — przerwał Jan milczenie. — Może lepiej odrazu puścić się w drogę?
— Ale w którą stronę? — zapytał Maks Huber.
Na to pytanie trudno było znaleźć odpowiedź.