Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —

zdawała się wzywać pomocy. Zapadający zmrok nie dozwalał dokładnie rozpoznać tej postaci. Zaciekawiony i zaniepokojony Langa chciał już zawołać Maksa i Jana, gdy nagle prąd fal popchnął pień w zatokę, gdzie się znajdował prom. W tej chwili dał się słyszeć krzyk dziwny, szczególny, a raczej rodzaj rozpaczliwego nawoływania, jakby jakaś istota ludzka błagała o pomoc i ratunek.

Następnie, gdy pień mijał już zatokę, istota znajdująca się pomiędzy gałęźmi skoczyła w wodę, z zamiarem wydostania się na brzeg.
Langa mniemał, że to dziecko, wzrostem mniejsze od niego. Zapewne znajdowało się ono na drzewie w chwili, gdy je burza zdruzgotała. Ale czy takie dziecko potrafi pływać? Było to rzeczą bardzo wątpliwą. Siły opuszczały je widocznie... Walczyło z falami... To ukazywało się na powierzchni wody, to pogrążało się w jej głębi. Od czasu do czasu dziwny krzyk wydobywał się z jego gardła.
Powodowany uczuciem litości Langa bez namysłu wskoczył do wody i dopłynął do miejsca, gdzie w nurtach rzeki dziecko zniknęło.
W tej chwili Cort i Huber, którzy usłyszeli pierwsze krzyki, przybiegli na brzeg. Spostrzegszy Langa pasującego się z prądem rzeki, podali mu ręce, aby mu dopomóc do wydostania się na brzeg.
— Langa, cóżeś tam złowił? — zapytał Huber.
— Dziecko, przyjacielu Maksie, które o mało się nie utopiło.