Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 104 —

ne w gazecie, wychodzącej w New-Yorku i oddzielna książka, która się rozeszła po Anglji, Niemczech, Francji i Ameryce, wszystko to było wiadomym mieszkańcom Kongo i Kamerunu, a tym samym nie obce Janowi Cort i Maksowi Huber.
— On! nakoniec on! — zawołał Huber — on, o którym dotąd nie było żadnej wiadomości.
— Od niego już nie będzie żadnej wiadomości, bo zdaje się, że on już żadnej udzielić nam nie może — odpowiedział Jan Cort.
On, w pojęciu przyjaciół, to był doktór Johansen.
Ale musimy pierwej opowiedzieć historję pana Garner, poprzednika doktora.
Profesor Garner, zanim się wybrał na ląd czarny, zapoznał się już z małpami, naturalnie oswojonemi. Długie badania doprowadziły go do tego wniosku, że te stworzenia czwororękie mówiły, porozumiewały się ze sobą, że używały jakiegoś języka jednozgłoskowego, że miały pewne wyrazy, określające chęć jedzenia łub picia. W ogrodzie zoologicznym w Waszyngtonie, kazał Garner poustawiać fonografy, aby chwytały wyrazy domniemanego języka małpiego. Zauważył on, że małpy nie mówią nigdy bez koniecznej potrzeby i określił w ten sposób swoje spostrzeżenia:
„Znajomość królestwa zwierząt budzi we mnie stanowcze przekonanie, że wszystkie zwierzęta ssące posiadają zdolność mówienia, w stopniu