Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzin niecierpliwego oczekiwania dla miss Campbell! Zresztą ten horyzont zarysowywał się ku południo-zachodowi to jest obejmował wycinek łuku jakiego nie dotyka gwiazda promienna chyba w zimie gdy jest najbardziej oddalona od równika. Nie tu więc należało szukać pojawienia się fenomenu, lecz więcej jeszcze ku zachodowi a nawet nieco ku północy, ponieważ pierwsze dni sierpnia uprzedzają o sześć tygodni porównania dnia z nocą, mające miejsce we wrześniu.
Ale to nic nie szkodzi, bo oto morze rozwijało się teraz w całym majestacie przed wzrokiem miss Campbell. Naprzeciw przesmyka między wyspami Cumbray, a powyżej wielkiej wyspy Bute, powyżej niewielkiego wąwozu Aisla-Craig i gór Arran, linia nieba i wody zarysowała się w całej szerokości tak czysto i równo jakby pociągnięta piórem.
Miss Campbell obserwowała wszystko głęboko zamyślona, nie odzywając się wcale. Stojąc na ławeczce okrętu bez ruchu oblana słońcem, zdawała się przemierzać długość łuku jaki ją jeszcze oddalał od punktu w którym słońce zanurzy się w wodach Archipelagu hebrydzkiego. Byle tylko niebo, w tej chwili tak jasne jeszcze i czyste, nie zaciemniły wydobywające się wodne wyziewy.
Jakiś głos wyrwał ją z zamyślenia.
— Otóż nadeszła godzina, rzekł brat Sib.