Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na, że drganie jego pochwyciło go z całej siły. Ręka pochwycona niepowstrzymanym pędem przerwała zaporę powstrzymującą ją w kieszeni, wydarła zarazem kawał spodni i podniosła się do nosa nieszczęśliwego.
Można sobie wyobrazić zawstydzenie tych dwóch biednych ludzi. Nepomucen podniósł się jak mógł najspieszniej, Scypion zapiął czemprędzej surdut, ażeby ukryć nieład swojego stroju, i obydwaj z sercem zbolałem, ze łzami w oczach usunęli się z tłumu, który brał się za boki patrząc na nich i zamierzali powrócić do domu.
W chwili kiedy zbliżali się do bramy, wysoki starzec, który szedł za nimi od dłuższego czasu, choć go nie spostrzegli przysunął się nagle do nich.
Początkowo nasi przyjaciele przestraszyli się bardzo, gdyż starzec posunął nagle rękę do lewego biodra jakby chciał szablę wyciągnąć z pod surduta.
— Nie zwracajcie na to uwagi — wymówił, i słuchajcie tego co wam powiem. Odgaduję bardzo dobrze jaki jest powód tego, co się wam wydarzyło... I ja także mam to kalectwo, któreście przed chwilą widzieli. Byłem podoficerem w 30 pułku dragonów i w skutek silnego tyfusu pozostałem z dolegliwością nerwową, która mnie zmusza do wyciągania szabli. Grdybym miał broń przy sobie, to bym przeciął na pół wszystko co by było pod moją ręką. To też nie ośmielam