Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
II.

Jakiś fantasta filozof raz wyrzekł: Nie miej nigdy ani domu na wsi, ani powozu, ani koni i nie oddawaj się polowaniu, bo się zawsze znajdą przyjaciele, którzy się sami tem przysłużą tobie.
Skutkiem tego aksyomatu i ja zmuszony byłem polować czyli uczynić pierwszy krok jako myśliwy na gruntach, należących do departamentu Somme jakkolwiek nie byłem ich właścicielem.
Działo się to, jeżeli się nie mylę, w miesiącu sierpniu 1859 r. Dekret prefektury właśnie na dzień jutrzejszy naznaczał początek otwarcia sezonu myśliwskiego.
W naszem miasteczku Amiens nie było nawet najuboższego sklepikarza, ani najnędzniejszego rzemieślnika, któryby nie posiadał broni i nie wybiegał z nią na przedmieście, nic więc dziwnego, że co najmniej od sześciu tygodni z wielką niecierpliwością wyczekiwano uroczystego dnia.
Sportsmani z profesji, którzy twierdzili, że przecież kiedyś nadejdzie ta chwila, jak równie strzelcy trzeciej i czwartej klasy, tudzież biegli w tej sztuce, którzy to zabijają nie mierząc i profani, którzy znowu mierzą a nie zabijają, jednem słowem wszyscy, mający pretensyą do nazwy myśliwych, gotowali się, zbroili, czynili zapasy, unosząc się zachwytem, marząc o przepiórkach, myśląc o zającach, rozprawiając o kuro-