Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieważ kieruje się ku stronie wschodniej wyspy, przepłynie więc swobodnie bez zasłonięcia tarczy.
Rzeczywiście była to Clorinda, która zwróciwszy się ku południowej stronie wyspy, następnie zarzuciła kotwicę naprzeciw groty Clam-Shell.
Wszystkie spojrzenia tam się skierowały.
Słońce już zachodziło z nadzwyczajną szybkością, na falach oceanu drżały pokłady jakby ruchomego srebra, rzucone z tarczy słonecznej. Wkrótce zmieniły się w przebłysk złotawy, a w końcu blask ten pociemniał kolorem wiśniowym. Oko ludzkie nie widziało nic więcej prócz jakiejś krwawej łuny, i kół żółtych, które nieustannie przepływały jak barwy w kalejdoskopie. Zlekka rozwinęła się jakaś taśma podobna do ogona wlokącego się komety i odbiła w przezroczu wód; podobna ona była do płatków spadającego z góry srebra, a potem płaty te poczęły blednąc.
Nic nie ćmiło jasności zachodzącego słońca. Nie można było wątpić ani na chwilę o pojawieniu się fenomenu.
Wkrótce słońce znikło poza linię horyzontalną. Kilka promieni rzuconych jak płynne smugi złota rozjaśniły krańce wyspy Staffa.
Wyspa Mull i inne będące nieco w tyle zapłonęły jakby ogniem.
Nakoniec ostatni rąbek wielkiej tarczy słońca zlał się z krańcową linią granicy horyzontu.