Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nazajutrz przy nowem opadnięciu barometru, wicher powiał z większą jeszcze gwałtownością. Chmury bardziej czarne i gęste, zapełniły całą przestrzeń nieba. Jeszcze nie spadły krople deszczu, ale można się było spodziewać, że wkrótce zaryczy szalona nawalnica.
Miss Campbell nie gniewała się wcale, że nastąpiła tak raptowna zmiana atmosfery.
Pobyt na bezludnej wyspie pośród walki ścierających się żywiołów, przypadał do jej namiętnego usposobienia. Jak istotna bohaterka Walter Scotta błąkała się nieustannie między skałami wyspy Staffa, pochwycona wrażeniem poetycznem, uniesiona natchnieniem dla tej natury tak wspaniałej, tak uroczej, wszyscy uszanowali jej osamotnienie.
Kilkakrotnie jakby pod wpływem niczem nieprzepartego uroku, powracała do groty Fingala. Tutaj rozmarzona, spędzała w milczeniu całe godziny i nie zwracała wcale uwagi na przestrogi a nawet prośby aby nie zapuszczała się zbyt daleko.
Nazajutrz, dnia dziewiątego września, największe ciśnienie powietrza przypadło na brzegi Szkocyi. W tej też chwili zerwał się wicher z szaloną, niebywałą siłą. Był to prawdziwy huragan, jakich dawno nie pamiętano. Niepodobna było utrzymać się bezpiecznie na powierzchni wyspy.
Około godziny siódmej wieczorem, w chwili