Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się wcale nie troszczyła. Clorinda wypłynęła z portu, a to było dla niej dosyć. Za chwilę prawie wyspa Jona znikła w mgle a z nią razem nieprzyjemności jakich tam doznała.
Rzekła tedy z całą szczerością do wujów:
— Czy nie mam słuszności ojcze Sam?
— Zawsze, moja droga Heleno.
— Czy mama Sib, zgadza się także.
— Zawsze, moja luba.
— A zatem, odpowiedziała ściskając ich z kolei, moi wujowie postanowiwszy mi wybrać małżonka, popełniliście mały nierozsądek.
Wróciła zatem wesołość.
O godzinie 8ej wszyscy zasiedli do śniadania w sali gustownej Clorindy.
Kiedy nareszcie miss Campbell powróciła na pokład, już okręt zmienił kierunek. Zwrócił się on ku znakomitej przystani, na której pomieszczona była morska latarnia, i następnie bez przeszkody popłynął dalej.
Jacht płynął z nadzwyczajną szybkością wprost ku skalistej wyspie Staffa, zupełnie wyosobionej pośród morza. Zdawało się, że wysepka ta jest jakby przelotnem zjawiskiem na wielkich przestrzeniach wód oceanu.
Około godziny jedynastej okręt powtórnie zmienił kierunek, żeglując teraz wciąż ku północy. Już się zarysowały w oddali szare brzegi bazaltowe. Okręt starannie omijał skaliste wybrzeża, wreszcie dotarł aż do małej zatoki blisko