Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

można było obserwować aż do granic wyspy Mull.
Powrócił po niejakiej chwili pocieszając, że prawdopodobnie nic się nie stanie; że chmura ta jest na niebie jedynie tylko zabłąkaną, że niepodobna, aby mogła znaleźć poparcie w atmosferze suchej, więc niezawodnie zniknie.
Tymczasem chmura barankowa postępowała nieustannie. Na wielką radość wszystkich dotąd nie zasłoniła ona słońca i jeżeli płynęła po niebie, to jedynie skutkiem podmuchu wiatru. Prześlizgując się tym sposobem w powietrzu, przybierała rozmaite kształty.
W początku będąc tylko niewielką plamką, wydłużyła się następnie w kształt ryby, z głową jakby psią. Po chwili zbiła się w massę, zmieniła w kulę, ciemną we środku a jasną po bokach i ostatecznie zajęła całą tarczę słoneczną.
Krzyk wydobył się z piersi miss Campbell, wyciągnęła ona ku niebu oba ramiona.
Gwiazda promienista pod zasłoną niespodzianą rzucała tylko jeden pas światła ku wyspie.
Wreszcie cień ustąpił i słońce pojawiło się w całym swoim blasku. Cień zniżył się ku horyzontowi. Po niejakiej chwili zniknął jakby zapadł się w jakąś otchłań na niebie.
— Nakoniec zniknął, rzekła wesoło młoda dziewczyna, jeżeli znowu nie nadejdzie inna jaka chmura.
— Uspokój się miss, odpowiedział Olivier.