Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O rzeczywiście jest nam tu bardzo dobrze, nam mieszkańcom Highlandu, odpowiedziała miss Campbell niezmiernie zachwycona wyrazami młodego entuzyasty. Ach panie Sinclair, jestem jak pan, nadzwyczaj roznamiętniona dla naszego archipelagu. Jest on pyszny, lubię go, kocham do szaleństwa.
— Bo rzeczywiście wspaniałości jego nic dorównać nie jest zdolne. On to właśnie sąsiaduje z wodami amerykańskiego oceanu, po jego wodach przepływają wichry i huragany, on to jak bohater niepożyty wiekami, powstrzymując swemi piersiami pierwsze fale, pierwsze szturmy przychodzące ku Europie. Lecz cóż może być dzielniejszego nad archipelag hebrydzki, jak mówi Livingstone, co się może porównać z tym człowiekiem, który nie lękał się lwów a bał się oceanu; z temi wysepkami rozsypanemi na podstawie granitowej, z uśmiechem przyjmujących szalejące nawałnice morza.
— Morze... Połączenie chemiczne hydrogenimu z kwasorodem, z dwoma i pół procentami chloranum sodium. Nic piękniejszego rzeczywiście, jak wybuch chloranu sody.
Miss Campbell i Olivier odwrócili się, słysząc te wyrazy, wymówione naumyślnie jakby w odpowiedź na ich uznania.
Był to Aristobulus Ursiclos stojący na ławeczce kapitana.
Przypadkowo zdecydował się on oddalić z