Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Należy jeszcze dodać że tego dnia postanowiono odjechać na wyspę Seil i rzeczywiście odjazd nastąpił o godzinie piątej.
Powóz udał się malownicza drogą ku Glachan, miss Campbell promieniała radością, jak niemniej bracia Melvill zachwyceni tem niezwykłem usposobieniem swojej siostrzenicy. Olivier Sinclair, także podzielał ogólna wesołość malującą się na twarzach wszystkich.
Możnaby było twierdzić, że oni to właśnie do wnętrza powozu sprowzdzili promienie słońca, i że cztery konie zaprzężone do karety były prawdziwemi rumakami Febusa.
Przybywszy do wyspy Seil rzeczywiście znaleźli horyzont jasny, nie zasłonięty najmniejszą zgoła przeszkodą, żadnym paskiem chmury. Nic nie tamowało teraz sposobności ujrzenia tak upragnionego zielonego promienia.
— Ujrzymy tedy nareszcie ów kapryśny promień, który nas tyle razy najhaniebniej uwodził swemi wybrykami, wykrzyknął radośnie Sinclair.
— Tak sądzę, odpowiedział brat Sam.
— Jestem tego pewny, domówił niby echo brat Sib.
— A ja, mam niepłonną nadzieję, wtrąciła miss Campbell, przyglądając się powierzchni morza gładkiej jak tafla lustra, że dzień dzisiejszy spełni nasze oczekiwania!
Rzeczywiście wszystko usposobiało do prze-