Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę wybierać, kto zaczyna, rzekł brat Sam.
Kostki rzucono do kapelusza, każdy z grających sięgnął doń ręką.
Losem tedy nastąpiła kolej stosownie do kolorów: kula i buława barwy niebieskiej dostała się bratu Sam, buława i kula czerwona Ursiclosowi; żółta buława i kula bratu Sib, a zielona kula i buława miss Campbell.
— Oczekiwałam na promień tej barwy, rzekła Helena. Może to i dobra przepowiednia.
Brat Sam miał zatem zaczynać, jakoż rozpoczął wzięciem olbrzymiego niucha tabaki.
Potrzeba było go widzieć wówczas. Z postawą ciała ani zbyt wyprostowaną ani zbyt nachyloną, podając się jednak nieco naprzód z odrzuconą w tył głową, z rękami złożonemi, trzymając silnie buławę, aby mógł silnie uderzyć, z ręką lewą u góry, a prawą u dołu, z kolanami lekko zgiętemi, aby nadać większy impet rzutowi, ze stopą prawej nogi wprost kuli, a z lewą cofniętą, w tył, przedstawiał prawdziwy typ amatora wolantu.
Wówczas brat Sam uniósł swoją buławę, zataczając nią łagodne półkole, potem uderzył kulę, leżącą o dziesięć cali od niego i nie poruszając wcale ręką prawą, ponowił tę operacyę po trzykroć.
Rzeczywiście, kula umiejętnie wprawiona w ruch, przebiegła tuż pod pierwszem kołem, po-