Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy ostatnia sprzączka walizy już była zapięta, zeszedłem na dół.
Tego dnia tłum dostawców zwiększył się jeszcze: narzędzia fizyczne, broń, przyrządy elektryczne, rozmaite machiny i machinki, wszystkiego znoszono bez liku. Marta nie mogła pomiarkować co się to dzieje!...
— Czy nasz pan zwaryjował? — zapytała mnie po cichu.
Potwierdziłem kiwnięciem głową.
— I pana bierze z sobą?
Powtórzyłem twierdzenie.
— Ale gdzież, dokąd?...
Wskazałem palcem na środek ziemi.
— Do piwnicy? — zawołała staruszka.
— Nie — odpowiedziałem — jeszcze głębiej.
Zmrok zapadł. Zgubiłem już całkiem rachunek czasu.
— Jutro więc rano — zawołał stryj — najpóźniej o szóstej jedziemy.
O dziesiątej wieczorem rzuciłem się na łóżko jak bezwładne drzewo. Przez całą noc straszne dręczyły mnie marzenia... śniło mi się że jestem w jakichś bezdennych otchłaniach, wśród duszącego zapachu siarki i strasznego dymu; professor ciągnął mnie za sobą bez litości... spadałem bezwładnie, jak ciało rzucone w przestrzeń i ciężarem