Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To mówiąc, profesor patrzył wciąż na chronometr, a zdawało się że i tym razem jeszcze nie myli się swych przepowiedniach. Wkrótce tratwa gwałtownie się poruszyła, wirowała z nami ze dwie minuty i znowu się zatrzymała.
— Tak — powiedział profesor patrząc wciąż na zegarek, za dziesięć minut najdalej będziemy w drodze.
— Za dziesięć minut?
— Tak jest. Mamy do czynienia z wulkanem, którego wybuchanie jest przerywane. Odpoczywamy razem z nim.
Nic prawdziwszego. W minucie przez stryja oznaczonej, tratwa gwałtownie została podrzuconą, tak, że musieliśmy się za belki uchwycić rękami i mocno trzymać, aby nie upaść... I znowu przestanek.
Myślałem długo nad tem szczególnem zjawiskiem, lecz dotąd przyczyn jego zbadać nie zdołałem dokładnie. W każdym razie doszedłem do tego przekonania, że nie znajdowaliśmy się w głównym kraterze wulkanu, lecz w jakimś pobocznym otworze, gdzie tylko odbicia czuć się dawały.
Nie pamiętam już ile się razy powtórzyło toż samo podrzucanie; wiem tylko, że za każdym razem doznawaliśmy gwałtownego wstrząśnienia i z niezmierną siłą byliśmy w górę unoszeni. W chwilach przestanku czułem duszenie, a podczas ruchu tratwy gorąco dech mi w piersiach zapierało. Pra-