Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widoczną było rzeczą, że unosił nas wybuch wulkanu; pod tratwą naszą płynęła woda wrząca, a pod nią lawa; byliśmy w kraterze wulkanu czynnego — to nie ulega najmniejszej wątpliwości.
Lecz tym razem chodziło nie o Sneffels, wulkan wygasły; zadawałem więc sobie po kilkakroć pytanie, jaka mogła być ta góra i w jakiej części świata mamy być na wierzch wyrzuceni.
Że w okolicach północnych, to zdawało mi się niewątpliwem, bo przed swem nagłem zboczeniem, bussola nam to stale wskazywała. Od przylądka Saknussemm, przez całe seciny mil wciąż pędziliśmy ku północy. Czyżbyśmy mieli wrócić pod Islandyę? wyjść na ziemię przez krater Hekli, lub jednej z siedmiu innych gór wulkanicznych tej wyspy? W pięciomilowym promieniu na zachód, nie widziałem pod tym równoleżnikiem innych gór, ak mało znane wulkany północno-zachodniego wybrzeża Ameryki. Na wschód, jeden tylko był pod ośmdziesiątym stopniem szerokości, to jest Esk, na wyspie Jan Mayen, niedaleko od Spitzberga. Tak, kraterów nie brakło i to tak szerokich, że mogłyby przez siebie całą armiję, nietylko nas trzech wyrzucić. Napróżno jednak badałem, przez który z nich my się na powierzchnię ziemi wydobędziemy.
Nad ranem, poczułem że spieszniej w górę dążymy. Gorąco było nie do wytrzymania prawie, ale to już nie mogło być inaczej. Siła jakaś nadzwy-