Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwróciłem oczy na horyzont czysty i żadną nie przesłonięty chmurką; widok jego ciągle jednostajny. Więc szmer ten chyba ze spadku jakiej katarakty pochodzi; może cały ten ocean pędzi gdzieś w przepaście nieznane i niezmierzone? Przyjemnąby to dla nas gotowało niespodziankę! Spojrzę na prąd wody.... prawie żaden; próżna butelka którą rzuciłem na morze, pływa spokojnie wirem nie porwana.
Około czwartej godziny, Hans wdrapał się na sam wierzchołek masztu. Z tamtąd bystrem okiem przebiega łuk koła, jakie ocean opisuje przed naszą tratwą... Wzrok jego spoczął na jednym punkcie, a choć spokojna twarz Islandczyka żadnego nie wyraża wrażenia, jednak uważam, iż patrzy bardzo badawczo.
— Dostrzegł coś — rzekł stryj nareszcie.
— I mnie się tak zdaje.
Hans spuścił się na dół, a wskazując ręką. na południe rzekł:
Der nere!
— Tam niżej? — odpowiada stryj.
Schwyciwszy lunetę patrzy uważnie przez jaką minutę może, która dla mnie wydała się wiekiem.
— Tak, tak! — zawołał nareszcie.
— Co tam widzisz stryju?
— Ogromny słup wody, wznoszący się po nad fale.