Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

właśnie miejscu góry Grampian do znacznej wysokości wznoszą swe śniegiem okryte wierzchołki.
— Tak jest — odrzekł profesor z uśmiechemciężar to trochę za duży do dźwigania, ależ sklepienie jest mocne; wielki architekt świata z dobrego je zbudował materyału, i nigdyby mu człowiek nie zdołał nadać takiej lekkości, mocy i symetryi. Czemże są łuki mostów i kolumnady katedr, w obec tej nawy o trzymilowym promieniu, której nie mogą uszkodzić najbardziej nawet rozwścieczone żywioły?
— Oh! nie obawiam się aby mi niebo miało spaść na głowę; bardziej w tej chwili myślę, jakie są nadal twe zamiary stryju. Czy nie masz projektu powrócić na powierzchnię kuli ziemskiej.
— Powrócić? A to mi się podoba! ja miałbym wracać, gdy wszystko dotąd idzie nam jak z płatka?...
— Jednakże nie mam doprawdy wyobrażenia o tem, jakim sposobem przedostaniemy się przez tę ogromną przestrzeń wody.
— Ja też nie myślę rzucać się w nią głową na dół. Wiadomo przecie, że największe oceany są właściwie tylko jeziorami, bo otacza je ze wszechstron ziemia; i nasze tedy morze musi mieć swoje granitowe krańce!
— To nie ulega najmniejszej wątpliwości.