Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gonię ich, przyspieszając kroku. To nie może być inaczej.
Z niezupełnem przekonaniem wymawiałem te ostatnie wyrazy. Rozumowania powyższe zajęły mi dość długą chwilę czasu, trwoga mnie ogarnęła, czy się nie spóźnię. Zacząłem bić się z myślami i przypominać sobie czy tak było istotnie jak mi się w myśli przedstawiało — czy ja w rzeczy samej szedłem naprzód? — Ależ tak — Hans postępował za mną, pamiętam to bardzo dobrze, a stryj z drugą latarnią na końcu. Zatrzymali się nawet przez chwilę, bo profesorowi spadał z pleców jego tłumoczek — i w tej to zapewne chwili, tak nieuważnie od nich się oddaliłem.
— Zresztą — pomyślałem — mam pewny sposób niezabłądzenia, mam nić przewodnią, która mnie poprowadzi w tym labiryncie: nasz wierny strumyk nie da mi zgubić śladu drogi, on mnie doprowadzi do moich towarzyszy.
Tą ożywiony myślą, postanowiłem zaraz puścić się w drogę, pilnując wciąż biegu wody; błogosławiłem przezorność mego stryja, który nie dozwolił zatykać otworu w skale, gdyśmy wodę znaleźli; w tej chwili źródło to podwójnie mi się wydało drogiem, bo i życie mi uratowało, dając czem ugasić pragnienie; i wiodło mnie w tej chwili przez kręte drogi wewnątrz skorupy ziemskiej.