Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Że jeśli twe rachunki stryju są dokładne, to już nie znajdujemy się w tej chwili pod Islandyą.
— Tak sądzisz?
— Łatwo się o tem przekonać.
To mówiąc zacząłem cyrklem mierzyć na mapie.
— Tak jest — rzekłem — nie mylę się; przeszliśmy już przylądek Portland, a te pięćdziesiąt mil przebytych na południo-wschód, stawiają nas na pełnem morzu.
— Pod pełnem morzem, pod pełnem morzem, kochunku — powtarzał stryj wesoło, zacierając ręce.
— Takim więc sposobem Ocean płynie ponad naszemi głowami.
— Ależ nic naturalniejszego! Przecież i w Newcastle obszerne kopalnie węgla zachodzą daleko pod morze.
Dla poczciwego profesora, położenie takie nie miało nic zadziwiającego ani zatrważającego; mnie jednak, przyznam się, niepokoiła trochę myśl, że spaceruję pod tym ogromem Oceanu. A jednak, skoro tylko granitowy szkielet był mocnym, wszystko dla nas powinno było być jedno, co nad naszemi unosi się głowami; czy płaszczyzny i góry Islandyi, czy bałwany Atlantyku. Zresztą, szybko oswoiłem się z tą myślą, gdyż korytarz jużto prosty, już kręty, kapryśny tak w swych pochyłościach, jak w swych zakrętach, ale biegnący ciągle ku