Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Leźć do moździerza i to jeszcze może nabitego, który co chwila może wypalić!... brrrrr!... doprawdy że na to trzeba być szalonym!
Lecz trudno się było cofnąć. Hans z największą w świecie obojętnością stanął na czele wyprawy; postępowałem za nim w milczeniu.
Dla łatwiejszego schodzenia na dół, Hans wewnątrz ostrokręgu zakreślał przeciągłe elipsy; nieraz przyszło nam stąpać po skałach wulkanicznych; niektóre z nich osłabione w osadzie z pod nóg nam się usuwały i spadały w przepaść, wydając odgłos dziwnego dźwięku.
W niektórych częściach ostrokręgu znajdowały się lodowiska i wtedy Hans postępował z nadzwyczajną przezornością, szukając rozpadlin swym długim okutym kijem. W miejscach niebezpiecznych, przywiązywaliśmy się do długiej liny, ażeby jeśli komu niespodzianie noga się poślizgnie, mógł być utrzymany przez swych towarzyszy. Ostrożność taka była rzeczą nader potrzebną, i pożyteczną, choć i to nie zapobiegało wszelkiemu niebezpieczeństwu.
Pomimo że zejście było bardzo przykre i niepewne, pomimo że przewodnik nie znał drogi zupełnie, jednakże drogę całą odbyliśmy szczęśliwie i bez wypadku, utraciwszy jedynie spory krąg liny, który przez jednego z Islandczyków z rąk wypuszczony, stoczył się na dno przepaści.