Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

których zresztą zawadzały gęste krzewy, cieniste i olbrzymie powoje. Podróżni czuli wyziewy wodorodu nasyconego siarką, o których mówi kapitan Burton.
— Miał słuszność utrzymując — rzekł doktór — że w tej krainie za każdym chyba krzakiem trup jest ukryty.
— Szkaradny kraj — odpowiedział Joe — zdaje się, że pan Kennedy nie bardzo zdrowo noc przepędził.
— W istocie, trzęsie mię silna febra — rzekł myśliwy.
— To nic dziwnego kochany Dicku, jesteśmy w najniezdrowszym pasie Afryki. Ale nie zabawimy długo. W drogę!
Joe zręcznie odczepił kotwicę i z pomocą drabinki wdarł się do łodzi. Doktór żywo rozszerzył gaz i Wiktoria wzbiła się w obłoki, pędzona od silnego wiatru.
Zaledwie kilka chatek widać było wśród tej mgły zaraźliwej. Postać kraju się zmieniała. Częstą się zdarza w Afryce, że pas niezdrowy i dość szczupły graniczy bezpośrednio z najzdrowszemi okolicami.
Kennedy widocznie cierpiał; febra zmogła jego krzepką naturę.
— A jednak, wcale nie pora do chorowania — rzekł owijając się kołdrą i kładąc pod namiotem.