Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krzyknął Ardan — wszystkie zatem pomysły okazują się niepraktycznymi tak, jak pana J. T. Mastona! Sądzę wszakże, że jeśli my nie wrócimy na ziemię, J. T. Maston wybierze się na nasze spotkanie.
— To możebne — odpowiedział Barbicane — jest to zacny i odważny człowiek. Wreszcie, cóż może być łatwiejszego? Kolumbiada znajduje się dotąd na gruncie Florydy, o bawełnę strzelniczą nie trudno; księżyc znowu przechodzić będzie przez zenit Florydy, bo za 18 lat powróci do miejsca dziś zajmowanego.
— Tak — powtórzył Ardan — niewątpliwie, Maston przybędzie do nas, a z nim razem nasi przyjaciele Elphiston, Blombsberg, oraz wszyscy członkowie klubu puszkarskiego — i dobrego doznają przyjęcia. A potem, urządzimy pociągi pociskowe pomiędzy ziemią i księżycem. Hurra! Niech żyje J. T. Maston!
Przypuścić można, że chociaż szanowny J. T. Maston nie słyszał okrzyków na cześć jego wygłaszanych, ale jednak mogło mu w uszach dzwonić przynajmniej. Cóż on wówczas porabiał? Pewnie stał na stacyi Long’s-Peak, w Górach Skalistych, usiłując odszukać pocisk, bujający w przestrzeni. Jeśli myślał o swoich przyjaciołach, to trzeba przyznać, że ci o nim nie zapominali.
Skądże jednak pochodziło to niezwykłe