Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

poczciwego osiołka, to stworzenie jest najwięcej od natury upośledzone, biją go bowiem nietylko za życia, ale nawet i po śmierci!
— W jakiż sposób? — spytał Barbicane.
— Do licha, — zawołał Ardan — przecież z oślej skóry wyrabiają bębny.
Barbicane i Nicholl rozśmieli się głośno z tej zabawnej uwagi; w tem rozległ się okrzyk Ardana, który, pochyliwszy się do legowiska Satelity, nagle podniósł się i zawołał:
— Brawo, Satelita nie jest chory!
— Skąd to wnosisz? — spytał Nicholl.
— Nie jest chory, — odpad Ardan — bo zdechł. Otóż będziemy mieli z nim kłopot — dodał tonem żałosnym. — Wątpię teraz, moja biedna Diano, czy się staniesz matką psiego szczepu w krainach księżycowych. Nieszczęśliwy Satelita nie mógł się wyleczyć ze swojej rany, zdechł, i to na dobre.
Ardan spoglądał na swych przyjaciół pomięszany i zmartwiony.
— Teraz nastręcza się ważna kwestya — rzekł Barbicane — co zrobimy z tem ciałem. Nie możemy przecie trupa trzymać pomiędzy sobą przez 48 godzin jeszcze.
— Zapewne, że nie; — odpowiedział Nicholl — ależ, nasze okienka są na zawiasach, otwórzmy przeto jedno z nich i wyrzućmy ciało w przestrzeń.