Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się do robót niwelacyjnych, prezes Barbicane porządkuje swoje notatki podróżne, a Ardan samotne ustronia księżycowe napełnia balsamiczną wonią swych londresów…
— Zapewne, musi to tak być! — zawołał młody miczman, zachwycony idealnym opisem swego zwierzchnika.
— Chciałbym temu wierzyć — odpowiedział porucznik Bronsfield, który się bynajmniej nie zapalał — lecz na nieszczęście, dokładnych wiadomości wprost z księżyca zawsze nam będzie brakowało.
— Przepraszam cię, poruczniku — rzekł miczman — czyż to Barbicane pisać nie umie?
Ogólny śmiech rozległ się na okręcie.
— Nie mówię, żeby listy — żywo podchwycił młodzieniec. Zarząd poczt nic tu z tem nie ma wspólnego.
— A więc może zarząd telegrafów? — ironicznie zapytał jeden z oficerów.
— Tem mniej — odpowiedział młody miczman, nie tracąc przytomności umysłu. Ale bardzo jest łatwo zaprowadzić z ziemią komunikacyę piśmienną.
— A to jakim sposobem?
— Zapomocą teleskopu z Longs-Peak. Wiecie, iż sprowadza on księżyc do odległości dwóch tylko mil od Gór Skalistych, do-