Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niedostateczną, i pozostanie on na zawsze nieruchomym na tej linii podwójnego przyciągania…
— Wolę już drugi wniosek, jakikolwiek on będzie — dokończył Ardan.
— Albo też prędkość jego będzie dostateczną, i wtedy rozpocznie on nanowo swą drogę eliptyczną, aby tak, przez wieki krążyć naokoło księżyca — dokończył Barbicane.
— To także niezbyt pocieszające — rzekł Ardan. — Zostać sługami satelity, którego przywykliśmy sami za sługę uważać! Taka to przyszłość ma nas czekać!
Barbicane i Nicholl nic nie odpowiedzieli.
— Milczycie? — zawołał niecierpliwy Ardan.
— Nie mamy co odpowiedzieć — rzekł Nicholl.
— Czy nie można temu zaradzić?
— Nie — odpowiedział Barbicane. — Czyż chciałbyś walczyć z niepodobieństwem?
— Dlaczegóżby nie? — czyż francuz i dwaj amerykanie mieliby się cofnąć przed wyrazem — niepodobieństwo?
— Cóż więc chcesz czynić?
— Opanować ten ruch, który nas unosi.
— Opanować go?
— Tak — odparł Ardan — zapalając się coraz bardziej, zatamować go lub zmienić,