Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

było sunąć te ciemności, i, jakkolwiek Barbicane był bardzo oszczędnym w użyciu gazu, którego zapas nie był zbyt wielki, był zmuszony światło zapalić.
— Niech dyabli porwą tę jasną gwiazdę, która nas zmusza do wypalania gazu, zamiast nam darmo użyczyć swych promieni! — krzyknął rozgniewany Ardan.
— Nie trzeba obwiniać słońca — odpowiedział Nicholl. — Ono temu niewinne, lecz księżyc, który stanął pomiędzy nami, a niem.
— Nie, to słońce winno! — upierał się Ardan.
— Nie, to księżyc! — twierdził Nicholl.
Sprzeczce tej położył koniec Barbicane, mówiąc:
— Moi przyjaciele, ani temu księżyc, ani słońce nie winno. Winien jest pocisk, który zamiast trzymać się ściśle swej drogi, zboczył z niej, a jeśli będziemy sprawiedliwi, to całą winę powinniśmy złożyć na ów przeklęty bolid, który tak niefortunnie zmienił pierwotny nasz kierunek.
— Zgoda — wtrącił Ardan — jeżeli zatem winowajcę wykryliśmy, i sprawa została załatwioną, zasiądźmy do śniadania. Po całonocnych trudach należy nam się posiłek.
Propozycya ta została naturalnie jednomyślnie przyjętą. Ardan w ciągu paru minut