Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 189 –

Powiesz może, że mając sztuciec mogłem strzelać do nich, ale właśnie przyszła mi ochota polować jak kafry i to mi pomogło znaleźć cię w samą porę, nieprawdaż?
— Prawdziwie w samą porę, przyjacielu. Myślę, że bez twojej pomocy, byłbym już na tamtym świecie — odpowiedział Cypryan, ściskając rękę Barthesa.
Inżynier nie leżał już obecnie w piecu, lecz na łożu z liści, które mu troskliwy przyjaciel ustał.
— Opowiedz mi teraz swoje przygody — prosił Pharamond.
Cypryan dość już silny zgodził się na prośbę przyjaciela i opowiedział mu w krótkich zarysach wypadki zaszłe w Griqualandzie i dlaczego podjął się ścigać Matakita. Nie pominął również ważniejszych zdarzeń podczas podróży zaszłych; potrójnej śmierci: Pantalacciego, Friedla i Hiltona, zagadkowego zniknięcia Bardika i wycieczki Liego, na którego powrót tutaj oczekiwał.
Barthes słuchał mocno zaciekawiony. Na pytanie, czy nie spotkał kafra podobnego do Bardika, odpowiedział przecząco.
— Ująłem luźno biegającego konia, może to twój? — i opowiedział jednym tchem w jaki sposób koń mu wpadł w ręce.
— Przed dwoma dniami — mówił — po-