Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyła uwagę Vaslinga; coś szczególnego musiał tam ujrzéć Bretończyk, ponieważ natychmiast wydał okrzyk radości i, wzniósłszy ręce do nieba, zawołał:
— Chwała bądź Najwyższemu!
Lekki, ledwie dojrzany dym wzbijał się w stronie północno-wschodniéj. Penellan widział go dobrze i nie pomylił się bynajmniéj. Tam więc żyją ludzie! Okrzyk Penellana ściągnął wnet jego towarzyszów i wszyscy mogli się przekonać naocznie, że to, co widział Bretończyk, nie było wcale złudzeniem.
Natychmiast, nie myśląc już o zapasach żywności, ani o straszliwém zimnie, które przejmowało ich do głębi duszy, wszyscy, powdziéwawszy swoje kaptury, wielkiemi kroki puścili się w stronę owego dymu.
Ponieważ dym ten wznosił się w stronie północno-wschodniéj, przeto i nasi marynarze w tym kierunku biedz zaczęli. Cel, do którego dążyli, zdawał się być oddalonym o cztéry mniéjwięcéj mile. Najniespodzianéj jednakże dym zniknął, a na równéj, bezmiernéj płaszczyźnie żaden przedmiot wystający, kierunku w którym się trzymać