Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyrządzeniem śniadania. Zazimno jest, aby wyjść. Oto kominek, spirytus i kawa. A niech tam kto wydostanie mięsiwo; musiémy je spożywać, dopóki ta przeklęta pogoda nie pozwoli nam upolować czegoś świéżego.
Słowa te ożywiły jego towarzyszów.
— Najpiérw posilmy się — dodał Penellan — a potém obaczymy, jak się ztąd wydostać.
Poczciwy Bretończyk zawsze usiłował dawać ze siebie dobry przykład i teraz więc ujął swą porcyą i począł ją spożywać. Towarzysze poszli za tym przykładem i każdy z nich spożył filiżankę kawy gorącéj, co dodało im sił i odwagi, a Jan Cornbutte oświadczył z wrastającą energią, że należy użyć wszelkich sposobów ocalenia.
Andrzéj Vasling rzekł wówczas:
— Jeżeli burza trwa jeszcze, to znaczy że lód nad nami wznosi się na jakie dziesięć stóp, bo inaczéj słychaćby było szum huraganu.
Penellan spojrzał ukradkiem na Maryą, która musiała zrozumiéć całe znaczenie téj uwagi, ale nie zadrżała bynajmniéj. Zabrał się on bez zwłoki do pracy i rozpalił koniec drąga do czerwoności nad płomieniem lampki spirytusowéj, a następnie począł nim przebijać ściany chaty, lecz