Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wne znaki, lub bacznie rozpatrywał się w położeniu okolicy. Gromadka nasza przechodziła to przez lodowy wzgórek, najeżony cyplami, to znowu kroczyła przez olbrzymią masę lodu, którą siła wewnętrzna wyparła z nieprzejrzanéj płaszczyzny.
Na piérwszym przystanku, po przejściu jakich piętnastu mil, Penellan zabrał się do urządzenia chwilowego siedliska. Namiot, zawieszony u boku olbrzymiego lodowca, musiał tym razem wystarczyć. Na szczęście, Marya nie cierpiała bardzo od straszliwego zimna, bo dokuczliwy wiatr ucichł i stał się znośniejszym; mogła przynajmniéj wychodzić częściéj ze swego maleńkiego schronienia, aby użyć ruchu, bez którego cyrkulacya krwi byłaby po niejakim czasie niemożliwą. Zresztą jéj chatka na saniach była urządzona dosyć wygodnie, a Penellan okryl ją starannie skórami, które chroniły wnętrze od przeraźliwego zimna. Podczas nocy, zarówno jak wczasie spoczynku, chatkę znoszono z sań i ustawiano przy ogólnym namiocie; wtedy służyła ona Maryi jako sypialnia. Posiłek wieczorny składał się zwykle ze świéżéj zwierzyny, z solonego mięsiwa i z gorącéj herbaty. Jan Cornbutte udzielał tak-